Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Opis Wyprawy.

Pomysł by wyruszyć na mazury i zwiedzić je na rowerach zrodził się jakiś czas temu, ale nie będę się na ten temat rozpisywał.
Na początku przedstawię naszą 5 osobową ekipę:
Od Lewej
Sylwia, Marcin, Emil, Adam, Daniel.

Dnia 1 (07.08.2011- Niedziela) Zadaniem naszym było dostanie się do Warszawy na dworzec zachodni (naszym czyli moim Emila i Daniela) gdzie mieliśmy spotkać się z Sylwią i Marcinem, a następnie przedostanie się pociągiem do Giżycka, gdzie miała zacząć się nasza wyprawa.
Z Warszawy wyruszyliśmy ok. godziny 9:40 i już na samym początku zaczęły się problemy. Przedział rowerowy posiadał tylko 3 wieszaki które już były zajęte. dodatkowo druga część wagonu również była zawalona rowerami. Jakby tego było mało  wymiary przedziału rowerowego to 2x1m, jednak udało nam się upchnąć jakoś nasze pojazdy. Pod tym względem PKP dało ciała po całości..., a może to norma ? Nie wspomnę o łazienkach w których nie było wody i przedziałach pasażerskich bez wolnych miejsc. (Pociąg ten zmierzał z Krakowa do Gdyni).
Wyglądało to mniej więcej tak:


Do Giżycka dojechaliśmy kolo godz.16:30. Tu z kolei były straszne problemy z wysiadką, gdyż spory tłum na silę chciał się wepchać do pociągu, lecz po pewnym czasie udało nam się wysiąść. Ze stacji w Giżycku chcieliśmy uderzyć prosto na Grądy Kruklaneckie k/Kruklanek - (ok. 15 km od Giżycka).
Na cieku wodnym stanowiącym połączenie jezior Kruklin i Gołdapiwo znajdują się ruiny zniszczonego mostu kolejowego ''Grądy Kruklaneckie''. Był on jedną z najdłuższych na Mazurach konstrukcją mostową. Wielkością swoją ustępował tylko mostom w Stańczykach . Zbudowany został w roku 1908 łącząc dwa brzegi przekopanego uprzednio cieku rzeki Sapiny jako konstrukcja żelbetowa, pięciostrzałowa.
Obiekt w rzeczywistości wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach. Jeżeli ktoś wybiera się na Mazury zdecydowanie polecam ten obiekt.
Niżej kilka fotek:

Po chwili odpoczynku udaliśmy się do miejscowości Przerwanki (Wieś ze śluzą i bunkrami).
Okolica mało atrakcyjna więc można ją sobie odpuścić.

Dochodzi godzina 20, zaczyna się ściemniać więc szukamy noclegu. Po 30 minutach jazdy nie udaje się nam znaleźć odpowiedniego miejsca, więc rozbiliśmy się w przydrożnym lesie.
Herbata, szybka kolacja i śpimy. Nie dość tego, że przyszła do nas burza, to o namiot ocierały się dzikie zwierzęta, przynajmniej wszyscy mieliśmy takie wrażenie, a może to wyobraźnia ?
w środku nocy nikt nie śpi, z namiotu Emila i Daniela słychać, że ich namiot ma ewidentne przecieki. Daniel wskakuje do naszego namiotu, Emil postanawia się ulokować w suchej części swojego namiotu i przykrywa się elementami śpiworów które nie przemiękły.


Pogoda za dnia w sam raz na rower. W miarę ciepło i bezwietrznie. W nocy nawałnica, burze i niezła ulewa.
Dzień 2 (08.08.2011 - Poniedziałek)

Rano pijemy po kawie + chińska zupka na rozgrzanie, następnie zabieramy się za pakowanie gratów.  Jedziemy dalej. Dziś uderzamy na Hochwald (Polowa Kwatera Heinricha Himmlera).

Polowa kwatera Himmlera znajduje się koło wsi Pozezdrze przy szosie Węgorzewo-Giżycko. Kwatera występowała pod kryptonimem "Hochwald" (wysoki las). Cechą charakterystyczną kwater głównych i polowych była ich lokalizacja tuż przy linii kolejowej Kętrzyn - Węgorzewo - Giżycko.


Stąd lecimy na Węgorzewo. W planach było obejrzenie zamku, lecz był on w remoncie, ogrodzony blaszaną zasłoną. Obiekt na tyle wypasiony,  że nawet żadnego zdjęcia nie mamy.

Ciekawym miejscem była miejska plaża na jeziorze Mamry.


Zniesmaczeni okolicą udajemy się do miejscowości Mamerki, gdzie znajdowała się Kwatera Główna Niemieckich Wojsk Lądowych (OKH).
W latach 1940-1944 zbudowano dla potrzeb 40 najwyższych generałów i feldmarszałków, 1500 oficerów i żołnierzy Wehrmachtu około 250 obiektów w tym 30 schronów żelbetonowych, które niezniszczone zachowały się do naszych czasów.
Dużą atrakcją jest bunkier „gigant”, w takim typie bunkra Adolf Hitler mieszkał podczas wojny. Ściany i stropy mają grubość 7 metrów! Na dach, gdzie znajdowało się stanowisko przeciwlotnicze, żołnierze wchodzili po stalowych drabinach. Zbudowane współcześnie schody z balustradą prowadzą na dach schronu i dalej do punktu widokowego na jezioro Mamry i okolice.


Widok z wieży.

Po krótkim spacerze i obejrzeniu bunkrów, udajemy się do Leśniewa Górnego/Dolnego. W miejscowości tej można obejrzeć Śluzy na Kanale Mazurskim.
Kanał Mazurski wraz z uzupełniającymi go budowlami to niewątpliwie jeden z najbardziej tajemniczych obiektów, które możemy obejrzeć na Mazurach.
Niżej mała fotka z tego miejsca.

Zbliża się godzina 19, nad nami ciemne burzowe chmury. Znów szukamy noclegu. Udaję się nam go znaleźć w leśniczówce na dzikiej plaży nad Jeziorem Rydzówka.

Niestety gdy dojechaliśmy zaczęło lać i nie było czasu na robienie zdjęć, lecz mam dokładne zdjęcie miejsca naszego noclegu z Google Maps.
Biorąc pod uwagę doświadczenia z poprzedniej nocy postanawiamy, że namiot Daniela i Emila umieścimy w naszym przedsionku, jest on bardzo duży i namiot spokojnie się mieści. Taka konfiguracja pozostanie już do końca naszej wyprawy.
Korzystając z obecności jeziora wykąpaliśmy się, a potem jak to wieczorem- mini kolacja, opracowanie następnego dnia wycieczki i kładziemy się spać.

Pogoda? To samo co wczoraj, za dnia bez zarzutów, w nocy burze i deszcz.

Dzień 3 (09.08.2011 - Wtorek)

Śniadanie, pakowanie i ruszamy dalej.

Jedziemy w kierunku miejscowości Srokowo, by zobaczyć Wieżę Bismarcka zbudowaną na Diablej Górze leżącej 157m. n. p. m. Z Diablej Góry rozciąga się wspaniały widok na jezioro Rydzówka i okolice.
Droga tym razem była ciężka z powodu stromości szlaku, wiatru i piaszczystego podłoża. 


 I tu kolejna fota:

Po tym jak pokonaliśmy wzniesienia i inne trudności, dotarliśmy do celu.


z tej górki widok jest naprawdę imponujący.

Wieżę trudno znaleźć, gdyż jadąc od strony jeziora nie ma żadnych oznakowań, jedynie jest mała ścieżka którą ledwo widać z drogi, dodatkowo aby dostać się do tego miejsca należy przeskoczyć przydrożny rów. Ogólnie za punkt orientacyjny można przyjąć nadajnik telefoniczny znajdujący się po lewej stronie drogi (ze względu na jego wysokość widać go z daleka), w głębi lasu przy tej stacji znajduje się cmentarz - można zajrzeć. Dalszym naszym celem jest dwór w Brzeźnicy, po drodze robimy zakupy w Srokowie. Trasa jest bardzo przyjemna praktycznie żadnego ruchu, tereny mocno zalesione z licznymi podtopieniami, po drodze mamy „szlakowskaz” na śluzy w okolicach miejscowości Bajory Małe, więc zbaczamy lekko z kursu, pierwszy obiekt mało imponujący, druga śluza znajduje się nieco dalej, tuż przy prywatnej posesji - oznakowań brak. Ogólnie nie polecam w porównaniu z pozostałymi śluzami obiekt mało atrakcyjny, więc rzucamy okiem na mapę i jedziemy dalej.
 Foto ze śluzy:


Zaczyna zrywać się lekki wiatr. Po drodze mijamy ogromne stado krów, w dodatku rudych :D takiej ilości bydła na raz nie widziałem.



Wreszcie docieramy do celu: BRZEŹNICA. Z internetowego opisu wydaje się, że obiekt będzie imponujący, tu jednak małe rozczarowanie, pałac jest zamieszkały i częściowo ogrodzony więc rezygnujemy z bliższych oględzin, na pocieszenie zostaje nam podziwianie go z pewnej odległości, z tego wszystkiego zapomnieliśmy podjechać na cmentarz rodowy z interesującymi w formie nagrobkami znajdujący się nieopodal. Ale głowa do góry bo za kilka kilometrów w miejscowości Kałki. Jest kolejny pałacyk wraz z zabudowaniami dawnego majątku ziemskiego. Docieramy na miejsce i tu podobna sytuacja, pałac ogrodzony, a wokół niego trwają prace remontowe, oględziny pałacu praktycznie niemożliwe z powodu bardzo gęstych drzew rosnących wokół, za to Doskonale zachowały się zabudowania gospodarcze z cegły stanowiące jeden z rzadko spotykany już zespół pałacowy o niezmienionym charakterze. No cóż, masa kilometrów za nami a obiekty marne. Mamy nadzieje, że kolejny obiekt naszej wyprawy poprawi nam humory, a są  to ruiny zamku Jegławki. Trasa daleka więc czym prędzej siadamy na nasze pojazdy. Po drodze zahaczamy o Dworek w Skadławkach. Tak mocno interesujący to obiekt, że nie bardzo go kojarzę. Jedziemy dalej drogą polną przez przepiękne lasy, jest już dobrze po południu, a wiatr mocno w twarz, postanawiamy zatrzymać się na leśnej polanie na kawę i jakiś ekspresowy obiad. Silny wiatr daje się we znaki i padamy jak muchy, co widać na poniższym zdjęciu:


Jedynie Sylwia twarda dziewczyna postanowiła sprawdzić czy czasem grzyby nie rosną w okolicy. Przyjemne chwile szybko mijają i czas na pobudkę. Otrzepujemy się z leśnych żyjątek i dalej w  drogę.

Nasz cel tuż tuż, widzimy wieże z daleka. W necie obiekt przedstawiał się przepięknie, jednak po dojechaniu na miejsce kolejne rozczarowanie. Cały obiekt ogrodzony i pozamykany na cztery spusty, normalnie porażka jakaś. Jazda pod wiatr zniechęciła nas nawet do szukania jakiegoś pobocznego wejścia. Robimy jedno zdjęcie i jedziemy dalej „na Barciany”


Na mapie mam zaznaczony kolejny obiekt - Kolkiejmy - Dwór z pocz. XX w, ale jak pomyślę sobie że być może będzie on tak atrakcyjny jak dotychczasowe obiekty to mi się odechciewa, tym bardziej, że wiatr nie ma zamiaru odpuścić. Ech jak pech to po całości. Docieramy do tegoż Dworu, hmmmm ot mały zapomniany przez wszystkich pałacyk, przedzieramy się przez gąszcz pokrzyw, oglądamy obiekt wokół i ruszamy dalej uprzednio częstując się dojrzałymi jabłkami w ogrodzie. Jedziemy polnymi drogami i już z daleka dostrzegamy zamkowe wieże w Barcianach.



Czuję że to może być ciekawa atrakcja. Dojeżdżamy do Barcian, zamek jak zamek niestety zamknięty :/ można tylko go obejść  wokół, ehh nie mamy dziś szczęścia. 



Siadamy na chwilę i zastanawiamy się z czego zrezygnować bo wszyscy są mocno poirytowani. Jutro chcemy „atakować” Reszel, czyli najlepiej byłoby jechać na Rodele i dalej do Reszla, ale ze ściągawki widzę, że w miejscowości Drogosze znajduje się przepiękny Pałac, ale co jeśli będzie to kolejny zamknięty dla zwiedzających obiekt ? Kilometrów jest niemało i w dodatku trzeba się wrócić bo w Rodelach jest imponujący pałacyk. Po chwili namysłu jednogłośnie stwierdzamy: "ruszamy na Drogosze”. Ostatni rzut oka z dalekiej odległości na zamek i jedziemy, Teren ze znacznymi wzniesieniami, ale dajemy radę.


Drogosze - ładna, mała miejscowość. Pytamy tubylców co gdzie i jak i po chwili jesteśmy u celu i tu kolejny ZONK, brama jak do piekieł zamknięta na szesnaście spustów, piana nam wchodzi na usta bo pałac naprawdę okazały i jako nieliczny nieco zadbany z zewnątrz. Widać, że ktoś tu coś działa, trawa wykoszona itp. Spoglądamy przez bramę na obiekt i ku naszemu zdziwieniu podchodzi do nas jakąś obca kobieta i informuje nas, że w pałacu jest pani która się nim opiekuje jeśli można to tak nazwać. Faktycznie, kłódka tylko przewieszona, a wiec na koniec dnia nam się pofarciło.
 
Wchodzimy do pałacu, Pani trochę zdziwiona, od razu pyta, "a skąd się tu wzięliście ? "Od słowa do słowa, okazało się, że Pani wychowała się niedaleko naszych rodzinnych stron i tak w wesołej atmosferze Pani nas oprowadza. Normalnie szok, nasz prywatny przewodnik, opowiada nieco dziejach zamku i o poprzednich właścicielach, no coś niesamowitego, sufit w Sali balowej prezentuje się niesamowicie, mimo, że obiekt niszczeje. Dalej przechodzimy do potężnej kaplicy, a potem do rodzinnego grobowca.


A tu nasza wspaniała ekipa :)



W okolicy znajduje się popadająca w ruinę stodoła - stajnia z licznymi witrażami zdobiącymi ściany szczytowe, a właściwie to z miejscami po witrażach oraz kryta ujeżdżalnia koni.
Jest już późno, dziękujemy miłej Pani za możliwości obejrzenia pałacu i udajemy się dalej na jakiś nocleg, gdyż dochodzi 19sta. Postanawiamy pojechać skrótem. Azymut – Taborzec, lecz jak to przy skrótach bywa lądujemy powrotem w Barcianach. Echhhh trzeci raz widok zamku nie napawa nas optymizmem, tym bardziej, że niebo coraz bardziej zachmurzone.


Pędzimy drogą numer 591, powoli zaczyna się ściemniać, a o przyjemne miejsce do noclegu ciężko. Emil jadący na czele naszej kolumny nagle skręca w polną drogę zmierzającą do lasu. Wybór okazał się trafny, gdyż miejsce całkiem przyzwoite w lekkim zagłębieniu, wszędzie  wokół pola więc widok rozpalonego ogniska nikogo nie będzie "wabił". 

 
Szybkie rozbicie namiotu i zbiórka chrustu na opał. Mimo, że trochę padało udało nam się znaleźć sporo suchego drzewa. Wrzucamy na ruszt kiełbasę i wodę na herbatę
 Jeszcze tylko rzut oka co nas czeka w następnym dniu:


Widać wszyscy bardzo  głodni bo panowanie nad ogniem pod lekkim znakiem zapytania :D




Kiełbaska była 1 klasa mimo kłopotów z regulacją palnika.


Podsumowując dzień bardzo trudny jeśli chodzi o jazdę, cały czas pod wiatr, a dodatkowo te dzisiejsze „atrakcyjne obiekty”. Gdyby nam się nie pofarciło w Drogoszach, to tylko się „pochlastać”.

Dzień 4 (10.08.2011 - Środa).
Energia nas rozpiera na samą myśl jakie to dziś będą ciekawe atrakcje, wsiadamy na nasze rumaki i śmigamy do miejscowości Rodele. Ze zdjęć internetowych obiekt wydaje się być niczego sobie, ale doświadczenia poprzedniego dnia na starcie dają znać o sobie.

 

Odpowiedni komentarz do stanu rzeczy ktoś przed nami już wyraził. Złość w nas niesamowita. Czemu to na mazurskich stronach internetowych nie ma żadnych informacji o czymś takim ? Większość obiektów opisana w samych superlatywach, ale co z tego jak żadnego info o tym że, ZAMKNIĘTE K***A!!!


No ale napisane, że nie ma przejazdu, więc zostawiamy rowery i udaje nam się wejść na teren przez otwarta boczną furtkę - znaleźć ją to dopiero koszmar.




Po naszych strojach można się domyślać, że nie jest za ciepło, chociaż to dopiero godziny poranne. W tym oto miejscu zapada decyzja, że rezygnujemy z zamku w miejscowości Sorkwity, a to dlatego, że pamiętam internetowe zdjęcia na których zamek ten znajduje się za ogrodzeniem, dodatkowo chcąc obejrzeć go musielibyśmy zrobić ok. 70 km w dwie strony, więc jeśli ma być on zamknięty to dajemy luzzzz. Z Rodeli udajemy się do Reszla. Kętrzyn zostawiamy sobie na koniec. Kawał drogi przed nami, a wietrzysko jeszcze bardziej daje nam się we znaki, w końcu nie bez przyczyny tyle tu nastawianych wiatraków.  W miejscowości Winda odbijamy na Podławki, dalej Grabno.


     W pewnym momencie dochodzą do naszych uszu nieprzyjemne dźwięki z mojego tylnego koła, prawdopodobnie kulki mogły się posypać, ale jedziemy dalej. Po kilku kilometrach odgłos jest nie do zniesienia, z obawy o uszkodzenie piasty zdejmujemy koło na pobliskim przystanku i wyjmujemy wnętrzności.




Problem okazał się nieco inny. Zero smaru, aż wszystko zaczęło trzeszczeć. Wybieramy resztki smaru osadzone na ośce, niestety udaje nam się włożyć tylko kilka kulek, reszta w kieszeń :/ Nie ma smaru wiec nie ma jak włożyć kulek, przez to jazda nie była zbyt komfortowa no ale co tam. Po kilku kilometrach jazdy natrafiamy na przedsiębiorstwo rolnicze, zajeżdżamy i na nasze szczęście znajduje się tam mały warsztat, Panowie chętnie częstują nas ŁT-42. Wyjeżdżamy za bramę i robimy z kołem porządek. No teraz to inna jazda :). Jedziemy dalej, zaczyna lekko padać. Na rozjeździe w Grabnie chwilowe zapoznanie się z mapą i dalej na Reszel.


Przypomniałem sobie, że w Grabnie znajduje się zespół dworski i folwarczny, z II połowy XIX wieku. Tuż przy wjeździe wita nas gromada psów, ledwo udaje nam się uciec. Budynek został zniekształcony przybudówkami wzniesionymi w czasach PGR-u. Obecnie remontowany przez nowego właściciela. Niby znajduje się tam jakaś galeria, ale komitet powitalny jaki na nas czekał, sprawił że nie mieliśmy zamiaru tego sprawdzać. Obiektu nie polecam.

Ciemne chmury nad nami, wiec postanawiamy zrobić mały postój. Przystanek będzie dobrym miejscem aby schować się przed deszczem.


Odpoczywamy chwilę, pogoda lekko się poprawia wiec jedziemy dalej. Jedziemy przeważnie przez lasy, czasem trafi się jakaś mała miejscowość. W jednej z takich małych miejscowości postanawiamy zrobić mały postój i coś przekąsić.

Dziś znowu wieje i co najgorsze w twarz :/ niestety czasem dajemy za wygraną i postanawiamy zejść z rowerów aby podziwiać tamtejsze krajobrazy.




W pewnym momencie dostrzegamy kościelne wieże. Tak, to już jeden z głównych celów naszej podróży - Reszel.

W pierwszej kolejności udajemy się pod Zabytkowy kościół parafialny p.w. ss. Piotra i Pawła i wspinamy się na wieżę, aby z niej ustalić harmonogram poruszania się po mieście.


Widok zamku z kościelnej wieży widokowej:




 A tu ja zmęczony podróżą:




Potem udajemy się na zamek i podziwiamy miejską zabudowę. W zamku można jedynie zażyć tortur z tamtego okresu.


Miasteczko naprawdę ciekawe. Pytamy jednego z okolicznych mieszkańców, gdzie możemy dobrze i niedrogo zjeść. Pan poleca nam restaurację Rycerską w centrum miasta. Dodatkowym atutem tego lokalu jest to że z drugiej strony ulicy przylega do niej duży ogródek, gdzie bezpiecznie możemy zaparkować nasze rowery z jednoczesnym widokiem na nie. Żarcie okazuje się naprawdę na najwyższym poziomie, naprawdę polecam ten lokal. Miłe chwile szybko mijają a naszym kolejnym celem na dziś jest Święta Lipka. Zmieniamy więc lekko kierunek jazdy i wiatr nie jest już tak dokuczliwy. Po przejechaniu kilku kilometrów docieramy do celu. Obiekt w remoncie zasłonięty rusztowaniami. 



W ostatnim czasie mamy do tego ogromne szczęście. Trafiamy akurat na mszę, oraz informacje, że w czasie jej trwania zwiedzanie niemożliwe, więc rezygnujemy, wchodzimy na chwilkę tylko do środka. Nocleg zaplanowaliśmy w okolicy więc i tak jutro tu przyjedziemy i wtedy na spokojnie będziemy mogli podziwiać to miejsce. Turystów co niemiara, zwłaszcza zza zachodniej granicy. Wsiadamy na rowery i udajemy się, nad pobliskie jezioro Dejnowo. Po drodze trafiamy na kemping. W sumie jeden nocleg by się przydał, przynajmniej każdy by skorzystał ładując telefony i aparat, ale po krótkiej rozmowie na recepcji pan rozkłada ręce, gdyż ma wszystkie domki zajęte. Robi się mrok i musimy szybko coś znaleźć. Pytamy go więc czy jest tu coś jeszcze w okolicy, facet mówi ze jest tu dzika plaża w miejscowości Staniewo, ale dla bezpieczeństwa radzi zapytać gospodarzy mieszkających naprzeciwko o zgodę, gdyż to teren prywatny. Facet miał rację, plaża przepiękna, naprawdę niesamowite miejsce, zdecydowanie ta miejscówka przebija wszystkie dotychczasowe. Szybko rozbijamy namioty, zbieramy drewno na ognisko, potem małe pranie, kąpiel i kolacja. Przy ognisku zamieniamy wspólnie pare zdań na temat jutrzejszego planu i w kimono. 



Dzień 5 (11.08.2011 - Czwartek)
Dziś postanowiliśmy wstać wcześniej, Marcin nawet rozłożył wędki i próbował zasadzić się na jakiegoś większego leszcza, ale niestety podeszła tylko ławica płoci, więc na śniadanie konserwy ;)


Wcześnie rano jest wyjątkowo chłodno, wiec gorące napoje są dla nas zbawienne. Mała toaleta i ruszamy dalej.
Docieramy znowu do Świętej Lipki:
Trafiamy akurat na mszę, ja modlę się o pogodę bo ta ostatnio płata figle. Po mszy rozpoczął się koncert organowy, kilka utworów J. S. Bacha. Kapitalnie brzmią na żywo. Co ciekawe organy rok temu przeszły generalny remont.
  
Po koncercie jeden z księży zaprasza chętnych do wysłuchania historii o tym miejscu, zbiera się mała grupka, Ksiądz z pasją opowiada. Niestety nasz harmonogram zmusza nas do odjazdu, obchodzimy Sanktuarium dookoła i ruszamy dalej.



Dziś droga prowadzi do Kętrzyna. Pogoda bardzo dobra, a co najważniejsze wiatr ucichł, więc średnia prędkość zdecydowanie wzrasta. Po dotarciu na miejsce w pierwszej kolejności podjeżdżamy pod bazylikę Świętego Jerzego, myśląc, że to zamek :). Wchodzimy na wieżę widokową i stamtąd podziwiamy panoramę miasta oraz ustalamy kierunek poruszania się.

Zabudowa miejska jest naprawdę imponująca, przed wyjazdem polecam zapoznać się z tym gdzie i jakie budynki warto odwiedzić. Wchodzimy na zamek, jest mało imponujący, po drodze wchodzimy do kilku kościołów i na końcu lądujemy w lokalu CITY CLUB na obiedzie. Przy okazji udaje nam się naładować wszystkie telefony i aparat. Po obiedzie przychodzi czas ruszać dalej, a dokładnie interesuje nas wilczy szaniec. Po drodze mijamy okazały kościół, korzystamy z okazji i zaglądamy do środka. Po drodze łapie nas przelotny deszcz, zakładamy płaszcze i dalej w drogę. Docieramy na miejsce, zapoznajemy się z obiektem korzystając z tablic informacyjnych i przystępujemy do zwiedzania.

 
Deszcz się nasila a miejsce noclegu stoi pod wielkim znakiem zapytania. Pytam ochroniarza czy jest tu w pobliżu jakaś dzika plaża z możliwością rozbicia namiotu – facet dziwnie na mnie patrzy, chyba z powodu lejącego deszczu i informacji o rozbijaniu namiotu :D, ale na nasze szczęście tłumaczy nam jak tam dojechać. Po 30 minutach jazdy docieramy na dziką plażę nad jeziorem mój i rozbijamy namiot
 
Udaje nam się rozpalić ognisko, mała kolacja i spanie

Dzień 6 (12.08.2011 - Piątek).
Wstajemy późno, za późno bo udaje nam się spakować dopiero o 11.30.
 
Dziś zaplanowana trasa do Giżycka przez Radzieje, Sztynort, i Harsz, i jutro powrót do domu, ale w pewnym momencie wpadamy na zwariowany plan. Jedziemy zobaczyć mosty w Stańczykach. Poniedziałek jest dniem wolnym od pracy więc jak coś to straty nie będzie, a Giżycko sobie odpuścimy. Wszyscy się zgadzają więc nie tracimy  czasu i ruszamy. Pierwszy postój mamy przy sklepie w Radziejach. Nasza ściągawka  mówi, że są tu ciekawe bunkry, jednak po wymianie zdań z okoliczną ludnością dowiadujemy się, że jest to nie wiadomo gdzie i bardzo zarośnięte krzakami więc rezygnujemy, tym bardziej, że przecież nasz plan uległ zmianie. W sklepie robimy zakupy, jemy na schodach i dalej. Czasem przystaniemy gdy jest jakiś fajny widoczek. 
Po trasie doganiamy ogromną grupę obcokrajowców na rowerach ale bez problemu ich wyprzedzamy gdyż grupa ma tępo emerytowanego szachisty :) .

Jadąc pomiędzy jeziorami: Kirsajty i Dargin, zaczyna lekko pokropywać. Mamy szczęście bo za chwilę po prawej stronie trafiamy na altanę, postanawiamy tam przeczekać przelotny deszcz, naprzeciwko jest niewielki pub więc korzystamy.



Czekając na poprawę pogody sprawdzamy jak trasa na Stańczyki. Nie było tej miejscowości w planie więc mapkę mamy tylko do miejscowości Gołdap.
 
Deszcz jak szybko się pojawił tak szybko znikł, my znowu  na trasie.
 
Wybieramy trasę, przez Pozezdrze, Przytuły, dalej przez lasy do miejscowości Grodzisko i Branie Mazurskie. W lesie masa dróżek, ale dobra mapa pozwala nam uniknąć pomyłki.



Wyjeżdżamy z lasu i znowu podążamy asfaltem.
 
W miejscowości Surminy postanawiamy sobie skrócić nieco trasę i skręcamy  w lewo na Jany, dalej Skocze Kośmidry, skrót ogólnie mało udany, po piaszczystych leśnych drogach, nastały kolejne, ale dajemy radę. Zbliża się godzina 19sta a my już mamy przed sobą Gołdap. Na mapie widzimy jezioro więc udajemy się tam. Pokonujemy kolejne kilometry, gdyż plaża jest daleko, daleko za miastem. Dojeżdżamy do ośrodka wypoczynkowego, w bramie wita nas ochroniarz, pytamy go czy jest możliwość jakiegoś dzikiego noclegu nad tym jeziorem. Pan mówi, ze idąc w lewą stronę trafimy na dziką plażę, radzi jednak nie zapuszczać się zbyt daleko aby nie przejść na stronę Rosyjską. Wsiadamy na rowery jedziemy poprzez piękny ośrodek. Docieramy do wspomnianej plaży, widać że niedawno padało bo po chwili wszyscy mamy mokre buty. Standardowo szybko rozbijamy namioty kolacja toaleta i spanie.

Dzień 7 (13.08.2011 - Sobota).



Pobudka wcześnie rano, śniadanie, kawa, toaleta i zwijamy nasz Mandżur, sprzątamy wszystko dookoła siebie i ruszamy dalej.
 
Jeszcze tylko ostatni rzut oka na okolice.
 
Okazuje się, że mam lekkiego flaka w przednim kole więc po drodze zahaczamy o zakład wulkanizacyjny. Na pokładzie mamy pompkę, ale brak końcówki do samochodowej maszynki. ( postanawiam kupić gdzieś po drodze ). Przy okazji pytamy panów gdzie jest PKP bo w planie mamy ewentualny powrót pociągiem do Warszawy. Pan odpowiada

– Tu

- Jak to tu ? pytam

A on na to normalnie, że zakład znajduje się na terenie byłej stacji PKP, i że w tej miejscowości wieki temu zlikwidowano kolej. Dodaje, ze najbliższa stacja To Olecko :/. W morde jeża

Ok. postanawiamy, ze coś wymyślimy po drodze, a teraz na przód.

Po ok. 30 kilometrach docieramy do pierwszego obiektu, są to mosty w m. Kiepojcie.
 
Mamy nadzieje, że mosty w Stańczykach są bardziej okazałe niż te, wsiadamy więc na nasze rumaki i w drogę. Po kilku kilometrach drogowskaz na mosty :) a po kilkuset metrach widać już obiekt.
Zjeżdżamy z ogromnej góry, mój licznik pokazuje 56 km/h, ta prędkość jest zatrważająca, rowerem miota na wszystkie strony, szczęście ze nikomu bagażnik się nie oberwał. Po chwili docieramy do jednego z najciekawszych obiektów naszej wyprawy. Mosty są naprawdę imponujące, jeden z nich jest jeszcze w remoncie, ten którym się poruszamy już wyremontowany, w dole płynie mały strumyk.
 
Mosty zaliczone. Jeszcze tylko ostatni rzut oka i czas wracać.

Dzwonię do kolegi, pytam o pociąg powrotny. Ten nie ma Dobrych wieści. Na 17stą do Giżycka nie zdążymy, Następny dopiero 5-40 do Olsztyna, potem przesiadka do Warszawy.

W drodze powrotnej dostrzegamy ciekawe jeziorko z pomostem, postanawiamy to wykorzystać.
 
Chwila odpoczynku i ruszamy bo niezła odległość przed nami. Azymut Giżycko. 
Po kilkunastu kilometrach robimy małą przerwę na kawę.


























Dojeżdżamy znowu do miejscowości Gołdap, tu posilamy się w przydrożnym barze.
 
Chwila odpoczynku i dalej jazda, tym razem rezygnujemy ze „skrótów”, dojeżdżamy do miejscowości Branie Mazurskie. Od kilkunastu minut grzmi wiec szukamy jakiegoś przystanku PKS aby schować się przed ewentualnym deszczem. Jest przystanek, parkujemy, naprzeciwko jest duży sklep, idziemy na małe zakupy, po chwili zrywa się burza z ulewą. Na przystanku spędzamy ok. 40 minut, padać przestało, więc kontynuujemy podróż.
 
Mijamy Grodzisko, potem Gąsewo i w pewnym momencie Sylwia krzyczy – Nie mam powietrza, złapałam gumę !!!. A tak nam dobrze szło. Na pokładzie mamy jedną dętkę w Rozmierze 26, ale po krótkiej dyskusji okazuje się, że na wentyl samochodowy, niech to …….,   przecież zapomniałem kupić końcówkę :/. Ale Marcin zaskakuje wszystkich, wyjmuje coś z sakwy, widać, ze ten gość wychował się w czasach późnego PRLu bo oto naszym oczom ukazuje się tubka z butaprenem i łatki :D
 
Mija piętnaście minut i koło mamy powrotem założone, sprawcą awarii okazuje niewielki kawałek szkła. Dojeżdżamy do miejscowości Jeziorowskie, jest godzina 21sza, tu postanawiamy zrobić małą przerwę, kawa i snickers na pewno dodadzą nam sił. Zwijamy się po 30stu minutach i znowu do przodu.
 
Mijamy Kruklanki, pare innych wiosek i nareszcie, jesteśmy na dworcu PKP Giżycko, ten niestety jest zamknięty, wiec zajmujemy wolne miejsca obok.
Tego dnia pada rekord naszej wyprawy - 130 km

Dzień 8 (14.08.2011 - Niedziela).
Wreszcie nadjeżdża pociąg na który czekamy, wsiadamy, bilety kupujemy u konduktora bo kasy na dworcu czynne od 6tej, w pociągu mimo wczesnych godzin porannych ze 30sci rowerów, tłoczymy się w przejściach. Po dwóch godzinach szczęśliwie docieramy do Olsztyna. 
 
Tu wbijamy się do pociągu Olsztyn – Warszawa, widok stadionu utwierdza nas iż jesteśmy na miejscu.
 
Z warszawy Marcin z Sylwią udają się pociągiem w kierunku Łódź – Poznań, my natomiast ruszamy do jednej spod radomskich miejscowości, gdzie czeka na nas bus, który zabierze nas do domu



Czas wycieczki: wyjazd Niedziela – powrót Niedziela

Łączna ilość kilometrów: 441

Awarie: smarowanie tylnego koła, złapana guma, i dodatkowo dwie, ale obeszło się bez wymiany, pompowanie dwa razy dziennie wystarczyło



Podsumowując wycieczka naprawdę się udała. To zdecydowanie ciekawsza forma spędzania wolnego czasu niż smażenie się na plaży.

Pełen podziw dla najmłodszego uczestnika naszej wyprawy Daniela, zdał dopiero do 6stej klasy, a całą trasę pokonał bez zająknięcia na rowerku z kołami 24 z terenowym bieżnikiem



W 2012 – LITWA

Do zobaczenia